Siedzę w autobusie. Jadę, chyba
do szkoły. Na uczelnię. Obok mnie siedzi koleżanka, z którą studiuję, przez cały czas kartkując swoje notatki. Czegoś się uczy.
- Jak myślisz, wystarczy mi jak
to przeczytam zaraz przed wejściem na egzamin czy mam się tego uczyć?
- Myślę, że wystarczy jak to raz
przeczytasz - odpowiadam jej.
Potem wysiadamy, a moja towarzyszka szybko znika mi
z pola widzenia. Z resztą już nie zawracam sobie nią głowy. Idę przed siebie,
żeby zdążyć na pociąg. Przechodząc chodnikiem, po drugiej ulicy stronie dostrzegam znajomą sylwetkę dziewczyny, ubranej w różową, rzucającą się w oczy,
dopasowaną sukienkę, tak dobrze mi znaną. Idzie w tą samą stronę, co ja, ale
jest daleko za mną. A ja przyspieszam kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się
u celu.
W uliczce, wyłączonej z ruchu
samochodów zbiera się tłum elegancko ubranych ludzi. Przedzieram się przez niego i wspinam po betonowych
schodach. W połowie drogi napotykam dawną znajomą, odświętnie ubraną w
czarno-białą sukienkę. Opieram się o balustradę, zamieniam z nią kilka słów i
patrzę na to, co dzieje się na dole. Nie, nie nie nie nie – przebiega przez
moją głowę, a ja kręcę nią i zakrywam dłonią usta. Mam dziwne uczucie deja vu.
Przecież ja wiem, co się zaraz stanie.
Trafiłam na wesele.
U moich stóp panna młoda i młody
bawią się, witają gości i kierują ich do budynku w pobliżu stacji. Ja byłam kiedyś
na tym weselu. Pamiętam.
- Ona zaraz tu będzie – mówię do
znajomej, delikatnie szarpiąc ją za ramię.
I wtedy znowu pojawia się na
horyzoncie. Na samym końcu tłumu. Powoli kieruje się do przodu. Chyba mnie nie
widzi.
- Widzisz ją? – wołam cicho –
Tam, w tej różowej sukience!
Chwilę potem znowu patrzę w tamtą
stronę, ale ona nie ma już na sobie różowej sukienki, tylko czarną. Ją równie
dobrze znam. Bo obie sukienki są moje.
Przerażona schodzę po schodach i
ruszam w jej kierunku, jednak kiedy dziewczyna orientuje się, co się dzieje, szybko odwraca
się i odchodzi, żeby ode mnie uciec. Przyspieszam kroku i po chwili łapię ją za
ramię, po czym odwracam w swoją stronę.
- Zaczekaj – mówię.
A potem staję twarzą w twarz ze
sobą. To ja. Ja kiedyś. A może później? Obok nas przechodzi dawny kolega, patrząc na
obie ze zdziwioną miną. Odprowadzam go wzrokiem, a kiedy znowu patrzę na dziewczynę, na siebie samą, ona już wygląda inaczej. Jest starsza, dużo
starsza, a jej włosy przyprószone są siwizną. Jednak to dalej ja.
- Powiedz mi, co dalej? – mówię
rozpaczliwie.
Jednak ona się wyrywa i idzie bez
słowa dalej. Ruszam za nią, a im więcej kroków robimy, tym ona staje się starsza i
starsza, aż w końcu zatrzymuje się i pada na kolana.
- Świat się nie kończy na jednym.
Kiedyś przestaniesz zwracać uwagi na wiek – mówi w końcu głosem, który
zdecydowanie należy do mnie.
Domyślam się, o czym mówi, jednak
nie dopuszczam do siebie takiej myśli. Chwilę potem ona leży na ziemi bez
ruchu. Nie żyje.
Koło mnie pojawia się ten sam
chłopak, który wcześniej obok nas przechodził. Wyciąga do mnie ramiona, a ja
bez słowa przytulam się do niego i zaczynam płakać. To on? – myślę. – To ten
młodszy, który ma zastąpić miejsce obecnego?
Kiedy odsuwam się od niego i
patrzę w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą leżało ciało, dostrzegam
szarego kota, z wielkimi żółtymi ślepiami, które uważnie mi się przyglądają. A potem ucieka w popłochu.
- Chodź, musimy się pospieszyć –
mówi chłopak, łapie mnie za rękę i razem biegniemy. Od samochodu do samochodu,
oznaczając wszystkie niebieską plamą farby. Szukamy. Nie wiem kogo ani czego,
ale gorączkowo szukamy i bardzo zależy nam na czasie.
Chwilę potem do moich uszu
dobiega przeraźliwy krzyk. Patrzę na budynek, w którym miało być wesele i widzę płomienie. Panna młoda skacze z pierwszego piętra, a za nią kilka innych
osób. Podchodzę do nich i patrzę na ich zapłakane twarze, w oczy mokre od łez.
Połamane nogi, krew. Serce bije mi szybciej.
To znowu się stało – myślę.
- Pana młodego zabrały płomienie
– dobiega do moich uszu.
Nie wiem, kto to powiedział, a może to ja sama? Nie
mam pojęcia.
A potem zapada ciemność.